Całkowicie poza utartym szlakiem?

Opactwo Admont - Archiwum Opactwa Ojca Wincentego © Stefan Leitner
"Zupełnie poza utartym szlakiem?": W poszukiwaniu profilu duchowości benedyktyńskiej w XXI wieku
Przemówienie opata prymasa dr Notkera Wolfa OSB z okazji Święta Niepodległości
otwarcie Centrum Duchowego Karfarnaum Opactwa Admont

 

My, benedyktyni, nie jesteśmy nowocześni w sensie mody. Nie jesteśmy charyzmatykami, ale jesteśmy niesamowicie normalni. Nie chcemy żyć niczym innym niż Dobrą Nowiną o Jezusie, jak to ujął Benedykt z Nursji w swojej Regule życia we wspólnocie. Ktoś zapytał mnie, czy nie przeraża nas życie według tak staroświeckiej reguły? Jeśli chcemy być nowocześni, szukamy sposobu na życie w dalekowschodnich naukach mądrości, ale one są znacznie starsze. Nasze ubrania wyglądają staroświecko, nasz styl życia jest staroświecki.

 

Ale najgorsze jest to, że my, mnisi, tracimy życie. Tęsknimy za życiem, strasznie i nudno: posłuszeństwo zamiast wolności, przywiązanie do miejsca zamiast weekendowych wycieczek. Wyrzeczenie się rodziny, wyrzeczenie się przeżywania naszej seksualności.

 

Tak, nie mamy wielu rzeczy. Nie stać nas na wiele tak zwanych wolności. Ale nasi współobywatele też nie. Nie udawajmy, że żyjemy w społeczeństwie, w którym wolność jest najwyższą wartością. Ileż jest zastraszania, ileż tchórzostwa, ileż oszukiwania! Wiele osób nie zabiera głosu lub nie mówi o tym, co się dzieje, ponieważ boją się utraty pracy lub zrujnowania swojej kariery. To nie muszą być tylko ograniczenia zawodowe. Troska o żonę i dzieci również powstrzymuje mężczyznę przed robieniem rzeczy, które chciałby robić.

 

Wolność nie może oznaczać spełniania indywidualnych pragnień. Indywidualizm często odbywa się kosztem innych. Istoty ludzkie nie są stworzone do samotności, ale do wspólnoty. Wszyscy jej szukamy. Tylko w niej możemy się rozwijać. Oznacza to otrzymywanie i dawanie. Wspólnota monastyczna jest całkowicie niemodną próbą przełamania indywidualizmu i odnalezienia drogi powrotnej do wspólnoty. Nie wszystkim wspólnotom monastycznym się to udaje. Jest to jednak część misji benedyktyńskiego klasztoru. To właśnie sprawia, że wspólnoty benedyktyńskie są atrakcyjne dla młodych ludzi. Dzielenie się własną wspólnotą z innymi, pozwalanie im na uczestniczenie w tym cudzie prawdziwego ludzkiego życia. Tylko ten, kto we wspólnocie przezwyciężył swój egoizm, zostaje uzdrowiony, odkupiony - także od samego siebie. Celem duchowości benedyktyńskiej zawsze była prawdziwa humanizacja człowieka. Dzieje się to pod przewodnictwem Ewangelii, pod regułą i opatem, we wspólnocie.

 

Czy potrzebujemy specjalnych gagów do spełnionego życia? Niektórzy uważają, że nasze życie musi być czymś wyjątkowym. Są animatorzy na specjalne święta. Cóż, gagi ożywiają, ale nie są życiem. Dla Benedykta tym, co jest wyjątkowe, jest trzeźwa normalność, właściwa miara. My, ludzie, jesteśmy nieumiarkowani i bezgraniczni, chcemy wszystkiego w nieskończonych rozmiarach, zwłaszcza pieniędzy. Bycie godnym Guinnessa wydaje się przemawiać do młodych ludzi, ryzyko związane ze sportami ekstremalnymi zapewnia dreszczyk emocji. Jeśli to nie te skrajności, to ideologie i masowa histeria, których zdajemy się potrzebować w regularnych odstępach czasu, aby utrzymać nas w dobrym zdrowiu: masło zostaje nagle zastąpione bezsmakową margaryną z powodu jej rzekomego wpływu na poziom cholesterolu, ponieważ atak serca czai się za drzwiami. Zboża i orkisz przebijają się przez żołądek i jelita, ponieważ wszystko inne zawiera zbyt wiele węglowodanów i otyłość jest nieuchronna. Nie wspominając już o planach dietetycznych w naszych czasopismach dla kobiet, a mężczyźni już idą w ich ślady. A co z FdH i zbilansowaną dietą? Koniec świata nie potrwa długo. Globalne ocieplenie powoduje wzrost poziomu wód, zamieranie lasów, BSE, tsunami i cyklony. Nie chcę niczego trywializować. Ale wiele rzeczy wygląda na masową histerię, a my, ludzie, zdajemy się być od nich uzależnieni. Nie dotykajmy energii słonecznej, ponieważ wciąż jest ona wysoko dotowana, ani globalnego ocieplenia! My, benedyktyni, również dostrzegamy niebezpieczeństwa związane z zanieczyszczeniem środowiska, degradacją klimatu i marnotrawstwem energii, ale nie dajemy się zwieść. Znamy życie, niewystarczającą wiedzę o wszystkich powiązaniach w naturze, nie oczekujemy od życia więcej, niż może ono zaoferować. Nie ma życia wiecznego na tej ziemi. Nasz dom jest w niebie, mówi liturgia za zmarłych. My, benedyktyni, jesteśmy całkowicie zagubieni w oczach naszych współczesnych, ponieważ dla nas śmierć jest częścią naszego życia. A w obliczu śmierci wewnętrzna struktura wartości naszych współczesnych rozpada się.

 

Jak już wspomniałem, my, benedyktyni, nie żyjemy nieodpowiedzialnie. Nasze klasztory również myślą o środowisku i potomności, próbują swoich sił w odzyskiwaniu ciepła i generują energię za pomocą wiórów drzewnych i biogazowni. Te ostatnie zainstalowaliśmy również w afrykańskich klasztorach. Od dwóch lat w warsztatach opactwa Peramiho produkowane są tanie panele słoneczne. W S. Anselmo, jak niektórzy z was wiedzą, jesteśmy w trakcie wymiany 416 okien. Chciałbym również skorzystać z okazji i podziękować opactwu Admont za hojną i znaczącą pomoc. Już samo to zmniejszy nasze zużycie energii, a przede wszystkim zapewni nam cieplejsze pomieszczenia. Nowy system ogrzewania jeszcze bardziej się do tego przyczyni. Oszczędne korzystanie z zasobów i zachowanie ich dla przyszłych pokoleń również staje się coraz ważniejsze dla nas, mnichów.

 

A jeśli teraz spojrzymy na siebie jako na istoty ludzkie z naszymi ograniczeniami i słabościami. Błędy, porażki, a nawet skandale stały się szczególnie widoczne w ostatnich czasach. Nie mamy powodu, by wywyższać się ponad innych. Nie jesteśmy lepszymi chrześcijanami, ale jesteśmy także chrześcijanami, chrześcijanami pośród innych. Potrzebujemy miłosierdzia Boga i innych. Sami musimy stać się znakami miłosierdzia i przebaczenia. Wspólnota benedyktyńska nie jest doskonała w sensie doskonałości, ale jest wspólnotą prawdziwie chrześcijańską, tzn. poprzez pojednanie. Przebaczenie w żaden sposób nie trywializuje grzechu, ale oznacza go jako przestępstwo, oddaje go na łaskę Boga i szuka sposobu na ponowne ludzkie współistnienie. Nie bezlitosne, nie, pojednanie uwalnia nas na przyszłość. Instrukcja Benedykta, by nienawidzić grzechu i kochać grzeszników - czy to nie szaleństwo w epoce moralnej poprawności, która faworyzuje raczej zemstę niż przebaczenie? Wystarczy sprawdzić spojrzenia przechodniów, karcące spojrzenia, gdy palisz na ulicy - nie w restauracji, pamiętaj - lub jak nerwowo reagują ludzie, gdy wskazujesz, jak wysoko dotowana jest energia słoneczna. Fakt, że konferencja klimatyczna w Kopenhadze pracowała na fałszywych danych, został wspomniany tylko mimochodem i odtąd przemilczany.

 

Wspólnota monastyczna jest czymś w rodzaju poligonu miłości braterskiej. Dlatego Benedykt, zgodnie z tradycją wczesnego kościoła jerozolimskiego, Pachomiusza i Bazylego Wielkiego, przedkłada życie we wspólnocie nad pustelnictwo. Tutaj uczymy się "z wielką miłością znosić słabości ciała i charakteru". Mnisi nie tylko są posłuszni swoim przełożonym, ale także okazują sobie nawzajem szacunek i posłuszeństwo, a także troszczą się o siebie nawzajem. Kiedy pewnego razu wszedłem do sali zen w Japonii, a mnisi medytowali zwróceni twarzą do ściany, zadałem sobie pytanie, czy ma dla nich znaczenie, jak radzi sobie mnich obok nich w kategoriach ludzkich i duchowych. Nawet w naszych klasztorach ludzie czasami narzekają na brak wzajemnego zainteresowania. "Nikt nie interesuje się mną i moją pracą". Pytanie brzmi oczywiście, czy jest to prawdziwa skarga, czy też współbrat, o którym mowa, jest po prostu głodny pieszczot. W każdym razie dialog wewnętrzny we wspólnocie pozostanie stałym wyzwaniem.

 

Nawiasem mówiąc, my, mnisi, również pozwalamy sobie na luksus - i powinniśmy robić to jeszcze częściej: Dajemy sobie czas, czas dla siebie nawzajem, czas na rozmowę z innymi braćmi lub gośćmi, czas na modlitwę, czas na długą liturgię, czas na świętowanie i zabawę, czas na radość życia, tak, czas na życie. Poświęcanie czasu, znajdowanie czasu, dawanie sobie nawzajem czasu jest przeciwieństwem współczesnego pośpiechu, na który cierpi wielu ludzi. Praca jest ważna, ale czy sama w sobie może stanowić sens naszego życia? Procesy pracy są usprawniane, etaty redukowane, ludzie muszą robić jeszcze więcej w tym samym czasie. Ten problem dotknął również nasze klasztory, a przecież nie jesteśmy schronieniem dla ludzi leniwych i stroniących od pracy. Pomaga nam ustalona struktura dnia i obowiązek jej przestrzegania. Skupiamy się na ludziach, a w szczególności na ludziach zakotwiczonych w Bogu. Możemy również popaść w konflikt, gdy praca jest pilna, ale Bóg musi zająć centralne miejsce. Modląc się i śpiewając razem, uwalniamy się od zewnętrznych ograniczeń. Pewnego wieczoru, kiedy miałem tak wiele na głowie i nie wiedziałem, co zrobić w obliczu pracy, która wciąż napierała na moje biurko i zastanawiałem się, czy nie powinienem zrobić sobie przerwy od nieszporów, przypomniałem sobie słowa Reguły św. Benedykta: "Nic nie powinno być przedkładane nad uwielbienie", wstałem i poszedłem na nieszpory. Kiedy stałem w chórze i śpiewałem psalmy z braćmi, nagle poczułem się uwolniony od wszelkiej presji. Znów mogłem być człowiekiem, jednością z Bogiem. Praca była łatwiejsza tego wieczoru, znalazłem dystans, siebie. To właśnie uwalnia nas, mnichów, od stresu i wypalenia.

 

Osobiście poświęcamy również czas na Lectio Divina, modlitewną lekturę świętych tekstów. Tutaj również nie jesteśmy pod żadną intelektualną presją. Podobnie jak starzy mnisi na egipskiej pustyni, przeżuwamy teksty, pozwalamy im przejść przez nasze usta, aż całkowicie staną się ciałem i krwią, a Ewangelia kształtuje nasze życie.

 

Pozwalamy sobie również na luksus i wolność, by nie robić wielu rzeczy, które inni uważają za konieczne, w przeciwnym razie nie byliby najlepsi. Nie potrzebuję żadnych specjalnych ubrań, nie stoję przed szafą i nie wiem, w co się ubrać; lubię jeść, ale tylko tyle, ile jest dla mnie dobre. Nie potrzebuję niczego specjalnego. Od tego są święta. Struktura i umiar też się liczą. My, mnisi, mamy jedną zaletę: jesteśmy odpowiedzialni za to, by dawać z siebie wszystko, ale jesteśmy wolni od konkurencji i nie musimy przepychać się łokciami. Oczywiście społeczność jako całość musi zobaczyć, jak może przetrwać ekonomicznie w swoim środowisku.

 

Być może naszym największym wyzwaniem, naszym największym dziwactwem jest wolność od wielu rzeczy, które inni uważają za konieczne, w tym wolność od nas samych, aby żyć z innymi i dla innych. A jednocześnie wiara w Boga, w Boga, który stał się widzialny i namacalny w Jezusie z Nazaretu, który nawet mieszka pośród nas poprzez swojego ducha. Życie jest najtrudniejsze ze wszystkich, mawialiśmy żartobliwie my, studenci, i to prawda. Ale czy jest coś piękniejszego niż życie? Życie z innymi, życie z Bogiem, który nas kocha i mieszka pośród nas. Życie mnichów jest odpowiedzią na Boże wezwanie. Nie jest to nudna sprawa. Doświadczamy tego wezwania jako znaku szczególnego oddania i miłości - a nasza odpowiedź? Polega ona na poświęceniu naszego życia. W ten sposób odpowiadamy na Boże oddanie naszą miłością do Niego. To naprawdę szalone, ale ci, którzy kochają, są szaleni, a ci, którzy nie są trochę szaleni, nie potrafią kochać.

 

Jednak my, mnisi, nie tworzymy przytulnej idylli ani domu dla siebie. Jak wszyscy chrześcijanie i wspólnoty chrześcijańskie, jesteśmy wezwani do dzielenia się z innymi tym, co mamy. Nasz były przeor w Togo powiedział mi, że to jest właśnie afrykański element, który my, benedyktyni, musimy wziąć pod uwagę. Odpowiedziałem, że jest to fundamentalny wymiar chrześcijański, który my, Europejczycy, również powinniśmy wziąć pod uwagę. Kiedy myślimy o dzieleniu się, zwykle myślimy o rzeczach materialnych, o posiadaniu. Święty Benedykt z pewnością miał to na myśli, gdy mówił o magazynie odzieży, w którym powinny być przechowywane zużyte ubrania dla ubogich, jeśli portier otrzyma niezbędne instrukcje. W tym sensie nasze bogatsze klasztory pomagają wspierać te w biedniejszych krajach. Antoniego na Awentynie wydają do 40 posiłków w porze obiadowej.

 

Jednak Benedykt życzy sobie więcej w swoim rozdziale o gościnności. Wszystko jest zadbane. Goście mają własne zakwaterowanie i własny stół, aby nie zakłócali normalnego funkcjonowania klasztoru.

 

Opat powinien nawet jeść z gośćmi i powstrzymywać się od specjalnych zasad postu. Benedykt jest bardzo przychylny gościom, a jednak nie zajmuje się tylko jedzeniem i zakwaterowaniem, ale najpierw prowadzi gości do modlitwy. Pozwala gościom uczestniczyć w duchowym bogactwie wspólnoty.

 

Dziś inaugurujemy duchowe centrum klasztoru. Oferuje ono coś innego niż rodzaj wakacji na farmie. Służy jako wakacje od ego, od codziennego zgiełku, reorientacji naszego życia, koncentracji na rzeczywistym celu naszego życia. Takie duchowe centrum nie jest też po prostu "domem rekolekcyjnym". W łączności ze wspólnotą monastyczną, uczestnicząc w modlitwach mnichów, w rozmowach z nimi, doświadcza się czegoś z przeżywanej rzeczywistości i "normalności" wiary. Życie chrześcijańskie toczy się w perspektywie Stwórcy i stworzenia, pod przewodnictwem Ewangelii. To pozwala nam, chrześcijanom, być bezstronnymi, podobnymi do wróbli, o których mówił Jezus, radością życia, ponieważ jesteśmy bezpieczni w Bogu. Doświadczamy wolności dzieci Bożych, które cenią dobra tego świata, ale nie są od nich zależne. To zakorzenienie w Bogu daje nam dom, zakorzenia nas i podtrzymuje. Mamy punkt widzenia, z którego możemy patrzeć na życie; możemy zrobić krok wstecz, uśmiechnąć się do ironii życia, uśmiechnąć się do siebie, a przede wszystkim cieszyć się życiem. Joie de vivre to starożytne benedyktyńskie dziedzictwo, które należy przenieść w XXI wiek.

 

Moim zdaniem nasz Kościół musi dostosować się do współczesnego społeczeństwa. Nie jesteśmy już dawnym chrześcijańskim Zachodem. Wielu odwróciło się od kościoła, niektórzy są mu agresywnie przeciwni, inni stali się obojętni, kościół nic dla nich nie znaczy, mogą wierzyć tak, jak wierzą. Wyznawcy innych religii żyją obok nas, zaznaczają swoją obecność, podkreślają swoją tożsamość. Sytuacja religijna w naszych społeczeństwach stała się złożona. Pokojowe współistnienie wymaga dialogu i spotkań na różnych poziomach. Wierzę, że duchowe, benedyktyńskie centrum może wnieść tu cenny, integrujący wkład. Dom benedyktyński powinien, jak mówi św. Benedykt, być otwarty przede wszystkim dla osób wierzących, ale dziś objąłby wszystkich poszukujących sensu, wszystkich pragnących duchowego przewodnictwa. Benedykt jest otwarty na wszystkich gości dobrej woli. Ta nieideologiczna otwartość jest naszą wielką szansą. Tutaj ludzie spotykają się bez lęku i uprzedzeń, tutaj doświadczają duchowości, tutaj są prowadzeni ku większemu wymiarowi istoty ludzkiej. Dziś klasztor może rozwinąć wielką moc integracyjną i stać się centrum nadziei dla naszego społeczeństwa. Być może my, benedyktyni, nie wydajemy się w tym całkowicie zagubieni, ale wierzę, że należymy dziś do awangardy naszego Kościoła i społeczeństwa.

 

Reguła Benedykta pochodzi z VI wieku i może wydawać się przestarzała. Niektóre zewnętrzne formy mogły stać się wątpliwe. Jednak reguła ta pozwala wspólnotom żyć na stałe i gwarantuje żywotność takich klasztorów. Pasuje do wszystkich kultur. Jej zasady leżą u podstaw życia chrześcijańskiego, wyzwalającego przesłania Jezusa Chrystusa dla ludzkości. Dlatego życie benedyktyńskie w klasztorach w naszych szerokościach geograficznych wielokrotnie wzbudza ciekawość dziennikarzy i przyciąga menedżerów do spędzania dni w klasztorze. Młodzi ludzie pielgrzymują na nieszpory młodzieżowe i doświadczają wspólnoty z mnichami i między sobą. To nieustanne wyzwanie, przed którym stoją nasze klasztory. Opactwo Admont przyczynia się do tego poprzez swoje nowe centrum duchowe. Gratuluję opatowi Bruno i jego współbraciom. Niech Bóg błogosławi!